W dniach 27-29.09, wraz z Pawłem Główką z DK w Celestynowie (z Diakonii Miłosierdzia) oraz Michałem Szyszką ze wspólnoty Wojowników Maryi, udaliśmy się na Dolny Śląsk, do Kotliny Kłodzkiej, aby pomóc osobom poszkodowanym w wyniku powodzi, w porządkowaniu i osuszaniu ich zniszczonych domów i zabudowań gospodarczych.
Dotarliśmy z pomocą do:
- Pani Mirki i jej syna Miłosza z Opolnicy k. Barda, miejscowości położonej nad Nysą Kłodzką, gdzie skuwaliśmy tynki, wykonywaliśmy drobne prace naprawcze i rozstawiliśmy zabrany ze sobą sprzęt (agregat prądotwórczy i osuszacz). Na stałe mieszkają w Łodzi. Zniszczeniu uległ ich dom letniskowy. Wiązali z nim jednak plany na przyszłość – chcieli się tam kiedyś przeprowadzić.
- Pani Stelli i jej męża Tadeusza, małżeństwa z Opolnicy, którym przekazaliśmy butle gazowe i piecyk (ofiarowane przez darczyńców z okolic Otwocka). Tutaj tynki były już skute, ale ich brak obnażył spękania murów. Konieczne było spięcie całego domu 7-metrowym prętem, jako próba ograniczenia dalszych uszkodzeń.
Właściciele pragną wyprowadzić się ze zniszczonego domu, jednak na razie nie mają dokąd. Chcieliby wybudować nowy domek na działce położonej wyżej. Jak powiedziała pani Stella: „ Ja mam 53 lata, mąż 60. Gdyby za kilka/kilkanaście lat historia się powtórzyła, możemy już nie mieć siły, żeby się podnieść”.
Obawiają się, że powódź może znowu nawiedzić ten rejon. Urokliwe miejsce nad rzeką, w którym zamieszkali ponad 20 lat temu, teraz jawi im się jako pełne zagrożeń. W nocy szczelnie zamykają okna, żeby nie słyszeć odgłosu przepływającej wody. Kiedyś ten szum ich uspokajał. Na razie koczują na maleńkim stryszku niewielkiego domu susząc go i pilnując resztek dobytku (już raz zostali okradzeni). - Pani Ireny i pana Janusza, małżeństwa ze wsi Żelazno położonego nad rzeką Białą Lądecką, która zniszczyła również Stronie Śląskie i Lądek Zdrój (w tym miejscu ma ona obecnie szerokość naszego Świdra). Zalaniu uległy dom i zabudowania gospodarcze. Poza naszą ekipą działali tam żołnierze WOT i grupa Polaków mieszkających na stałe w Niemczech. Pracy nie brakowało dla nikogo. My skuwaliśmy tynki wewnątrz, Polacy z Niemiec na zewnątrz, żołnierze porządkowali teren wokół.
https://www.youtube.com/watch?v=FygLbRL0lbE (duży biały dom z dachem z jasnoczerwonej dachówki, z zabudowaniami gospodarczymi po lewej stronie rzeki widoczny od 4’50’’)
Przed wjazdem na posesję zalegała wielka hałda mebli i sprzętów domowych wymieszanych z gałęziami i błotem (u sąsiadów podobnie). Przy użyciu ciężkiego sprzętu materialny dorobek życia mieszkańców ładowano do kontenerów. Zniszczenia są tak ogromne, że należy zapomnieć o sortowaniu i selektywnej zbiórce odpadów.
Dom jest bardzo duży, więc domownicy swobodnie mieszkają na piętrze (otrzymaliśmy propozycję noclegu). Uśmiechnięta gospodyni przygotowywała kawę, herbatę i ciepłe posiłki. Mówiła o sobie, że jest „zawodową optymistką”. Martwi się o samopoczucie przygnębionego obecnie męża. Pan Janusz wszystkie prace remontowe i wykończeniowe wykonywał sam, a teraz skuwa tynki i zrywa boazerie, które kiedyś kładł. Wie, że będzie musiał zacząć od nowa. Niedługo przechodzi na emeryturę.
Przy intensywnej pracy spędziliśmy całą sobotę i pół niedzieli (oczywiście po porannej Mszy św.). Bazę wypadową mieliśmy zapewnioną na plebanii w parafii pw. Św. Wawrzyńca w Braszowicach. Zostaliśmy podjęci bardzo gościnnie przez tamtejszego proboszcza ks. Romana Tomaszczuka, który osobiście przygotowywał nam wykwintne posiłki (gotowanie jest jego pasją). Objął parafię niespełna rok wcześniej, a już zdążył przeprowadzić remont plebanii (stary, przedwojenny budynek) wyposażając ją w funkcjonalną kancelarię, salkę parafialną oraz przytulne pokoje gościnne. Wizja rozwoju szybko zaskarbiła mu sympatię parafian, którzy wsparli go, sami wykonując prace budowlane. Przedstawił nas swoim parafianom, w ramach ogłoszeń duszpasterskich na Mszy św., jako „Warszawiaków” (nazwy miejscowości takich jak Józefów czy Celestynów niewiele mówią w odległości 450 km od miejsca ich występowania) niosących pomoc powodzianom. Uwzględnił nas nawet we wpisie na parafialnym facebooku https://www.facebook.com/p/Parafia-rzymskokatolicka-pw-%C5%9Bw-Wawrzy%C5%84ca-w-Braszowicach-100094211113829/.
Nocleg, w swoim domu, zapewniła nam parafianka Wanda Gnutek wraz z mężem i synem. Wyjeżdżając z naszych domów, byliśmy przygotowani na polowe warunki (spanie w śpiworach na materacach, mycie w zimnej wodzie i posiłki ze słoika odgrzewane na kuchence turystycznej) a mieliśmy zapewnione łazienkę, wygodne łóżka i czystą pościel.
Wieczorem mieliśmy trochę czasu, żeby poznać się bliżej i poopowiadać o sobie. Michał, niepozorny i niespotykanie spokojny człowiek rozbawił nas do łez m.in. opowieścią o tym jak zszokował kilkuletnią córkę, gdy wpadł w gniew, ponieważ jego żona kupiła torebkę za 5000 i okazało się, że jest krzywo uszyta. Taki „Pogodny Wieczór”, że aż żal było kłaść się spać.
Tego typu wspólne działania integrują błyskawicznie. Dotyczy to nie tylko nas, ale także osób, którym nieśliśmy pomoc oraz tych nowo poznanych, działających z nami ramię w ramię. Rozstawaliśmy się jak starzy znajomi wymieniając kontakty. Gospodarze zapraszali nas w gościnę, gdy tylko wrócą do normalnego funkcjonowania.
To był naprawdę Boży czas.
Ale teraz mamy jesień, przymrozki już występują. Zniszczone kotłownie i piece stoją bezczynnie czekając na oględziny rzeczoznawców z ramienia towarzystw ubezpieczeniowych. Trwa intensywne suszenie, czym się da, byle zdążyć przed zimą. Jak mówią sami poszkodowani teraz potrzebne będą materiały budowlane, elementy wyposażenia oraz fachowcy, którzy przeprowadzą remonty. Wg. moich obserwacji, inna pomoc rzeczowa jest w tej chwili zbędna. W punktach dystrybucji i na posesjach zalegają pryzmy butelkowanej wody. Mieszkańcy mają teraz po kilka par nowych kaloszy, a rzędy łopat, grabi i szczotek stoją oparte o ściany (niektóre nawet nie używane). Zapoznani na miejscu Polacy z Niemiec przywieźli pół busa darów, w tym żywność, ubrania dziecięce i środki czyszczące („chemia z Niemiec”), i tracili czas jeżdżąc i prosząc, żeby ktoś to przyjął.
Uważam, że nasza wyprawa zakończyła się sukcesem, a nawet przerosła pierwotne wyobrażenia.
Gorące podziękowania kieruję:
- do uczestników wyprawy za gotowość niesienia pomocy i doskonałe towarzystwo,
- do naszych stęsknionych i wyrozumiałych żon,
- do darczyńców, którzy przekazali potrzebne rzeczy (naboje i butle z gazem, kuchenki turystyczne, piecyk, środki chemiczne i higieniczne),
- do wszystkich, którzy wspierali nas modlitwą,
- do Ks. Romana z Braszowic za otwartość i gościnę,
- do Pani Wandy i jej rodziny za przenocowanie i blachę pysznego biszkopta z jabłkami na pożegnanie,
- do powodzian, za udzielającą się nam od nich pogodę ducha i wiarę w ludzi,
- do Romana Błażejczyka (z Diakonii Miłosierdzia), za pożyczenie młota udarowego, który zepsuliśmy,
- do Pani ze sklepu budowlanego „Planeta” w Bardzie, która domyślając się, że pomagamy powodzianom, udzieliła rabatu na zakupione materiały,
- do Pana z „Wypożyczalni Józefów” (wypożyczalnia sprzętu budowlanego i elektronarzędzi ul. Jęczmienna 2, 05-410 Józefów) za nieodpłatne wypożyczenie trzech wiertarek udarowych, gdy tylko dowiedział się w jakim celu będą wykorzystane. Gdy po powrocie poinformowałem go, że jedna z nich uległa awarii, usłyszałem „Spoko, ogarniemy. Trzeba sobie pomagać”. Zadeklarował taką pomoc w przyszłości (zaznaczam, że się nie znamy). – Audycja zawierała lokowanie produktu.
„Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40).
CHWAŁA PANU! za widoczne (i te niewidoczne) owoce naszych działań, za wszystkie osoby, które postawił na naszej drodze i za bezpieczny powrót do naszych domów.
Zachęcam do obejrzenia galerii zdjęć (poniżej).
Z Panem Bogiem
Rafał Kałaska
Diakonia Miłosierdzia rejonu Otwock-Kresy